poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Antybajka Mikołajka

Spacer zaczął się w południe,
było pięknie, wprost przecudnie.
Słońce, woda, drzew uroda,
liście, krzewy, usta Ewy.

Ciepłe maje, czerwców gaje,
sianokosy, mokre włosy.

Tak przez miedzę, i przez gajek,
szedł pospiesznie wiejski grajek.
Życie przed nim, jak kęs chleba,
co duszyczkę wprost do nieba
prowadzi.

Sam się z sobą młodzian wadzi,
czy też dzisiaj Jadzi Władzi,
się oświadczyć?
Może to niedobra pora?
Może lepiej i z wieczora?

Idzie, grając na swym flecie,
i czatując na onecie.

Nagle patrzy - co się stało?
Dzień się zrobił jak kakao.
W gęstym lesie Mikołajek,
wokół dym od tanich fajek.

Oj, niedobrze, czas się bać,
z ust niejedna leci "mać".

Mikołajek cały drży,
rozgniatając palcem wszy.
Gdzież mię nogi tu przywiodły,
jakież czary żmysły zwiodły?

Nogi trzeba "brać za pas",
opuszczając mroczny las.
Chce się ruszyć, lecz nie może!
"Co tu robić, Dobry Boże?".

Zza konarów się wyłania,
cud kobieta, młoda łania.
Białe loky, oczka-cud.
Słowem - przewyborny miód.

Mikołajek jak w amoku,
dłonie swe umieszcza w kroku.
Wodzi wzrokiem, głośno wzdycha.
"Jest!" - to tutaj wpadła dycha.

Kręci niunia się zalotnie,
ocierając się o spodnie.
"Niżej, niżej" - młokos woła,
a ta bzyczy niczym pszczoła.

Wśród oddechów i wydechów,
mchów, paproci, przekleństw cioci,
coś się dzieje,
szumią knieje.

I udało się! Nareszcie!
Radujcie się wszyscy, cieszcie!
Wolny nasz mopanek młody,
zaznał szczęścia i wygody,
bowiem Pani bardzo miła stopy mu oswobodziła.

Bowiem nasze biedaczysko,
wpadłszy w leśne uroczysko,
poplątało sznurowadła,
wokół tłustych kostek sadła.

Leśna Piękność dała radę!
Medal, order za odwagę.
Mało takich panien w gaju,
czekających przy ruczaju.

"Dzięki wielkie" - podziękował,
dychę dziołsze w kieszeń schował.
Robiąc zamaszysty krok,
wszedł w głęboki, gęsty mrok.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz