piątek, 30 grudnia 2011

Zgubiona aksamitka

Rozdział 1

Doktor Jackson czuł się tego dnia wyjątkowo ospale. Oddychał z trudem, jakby cały ten wysiłek kosztował go mnóstwo pracy. Wielka maszyna pracująca na "pół gwizdka", na zwolnionych obrotach, pragnąca przejść już na emeryturę. Wdech, i powolny wydech. O, tak, nie trzeba się nigdzie spieszyć. Wielki brzuch doktora unosi się i opada, w rytm sennego popołudnia.

Dochodzi piętnasta. Grudniowe słońce zalewa pokój resztkami złocistych promieni. Jeszcze chwila, dwie, pół godziny, nim wszystko znów pogrąży się w ciemnościach. Dlatego ta chwila, na krótko przed, wydaje się tak cenna. Oczy chciwie wpatrują się w połyskujące na szybach promienie. Delikatne migotanie przypomina górski strumyk odbijający złociste refleksy, ma też w sobie dogasający żywot motyla, uwikłanego w pajęczą sieć. Jeszcze chwila i zniknie, zabierając ze sobą ciepło. Powoli, niczym fala w odpływie zanika złotawe światło. Słońce wycofuje się dyskretnie niczym dobrze wyuczony lokaj. Niezauważalnie, delikatnie i cicho, w miejsce jasności i światła wdziera się utajona szarość. Zanikają ostre kształty, wszystko delikatnie się rozpływa, traci kolory, matowieje. Zostaje wchłonięte. Nawet dźwięk wiszącego na ścianie zegara zmatowiał i zszarzał. Wszystko okryło się zasłoną milczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz